czwartek, 4 grudnia 2014

Gruzja, Batumi 3-6 września 2014 r

Po śniadaniu pożegnaliśmy się z Laszą i poszliśmy na dworzec autobusowy w Poti. Marszrutki jeżdżą często do Batumi więc nie śpieszyliśmy się. Nagle usłyszeliśmy za plecami:
 -Rebiata, wy odkuda?.
Obejrzeliśmy się. Za nami szła przygarbiona babcia, pomagając sobie laską.
-Iz Polszy, babuszka.- odpowiedziałam.
- Maja babuszka była Polaczka, a dieduszka Rosjanin.- odrzekła wyraźnie ucieszona i dumna, że może pochwalić się polskimi korzeniami- Poznakomimsia?
I tu nastąpiła krótka opowieść babci o jej rodzinie, o tym, że ma ośmioro dzieci, mieszka w Poti, ma 150 lari emerytury ale jej wystarcza, bo dzieci pomagają. Babcia Walentina dała nam numer telefonu i odprowadziła na dworzec.

Ja z babcią Walentiną



Na marszrutkę czekaliśmy jakieś 20 min. Za bilety do Batumi zapłaciliśmy 6 lari od osoby. Po godzinie wysiedliśmy w Batumi w okolicach portu i do mieszkania naszych gruzińskich przyjaciół poszliśmy na piechotę. Mieszkają oni na ul. Melikishvili 11 i można u nich wynająć pokój. Byliśmy u nich w ubiegłym roku i zaprzyjaźniliśmy się. W Gruzji często zwykłe znajomości owocują długotrwałą przyjaźnią. Właścicielka domu Tina jest lekarzem, tak jak jej mąż. Jeden z synów też kształci się w tym kierunku.
Dostaliśmy duży pokój z klimatyzacją i mogliśmy chwilę odpocząć. Mieszkanie u Tiny ma tę zaletę, że jest bardzo blisko na plażę i stare miasto. Część pokoi jest z łazienkami. Poza tym są dwie łazienki na korytarzu. Jest czysto, a turyści mają do dyspozycji balkon i dostęp do WiFi. Dla zainteresowanych nr telefonu do Tiny +995 555-18-48-95.

Ja z Tiną



Większość atrakcji Batumi zwiedziliśmy w ubiegłym roku KLIK więc te trzy dni postanowiliśmy przeznaczyć na wypoczynek i kontakt z przyjaciółmi. Spacerowaliśmy po promenadzie, odpoczywaliśmy na plaży i podziwialiśmy starówkę.









Stare miasto nocą


Molo na plaży w Batumi














Promenada w Batumi



W parku przy plaży













Ponieważ mieliśmy w planach podróż pociągiem z Batumi do Erywania w Armenii więc musieliśmy kupić bilety. Chcieliśmy jechać na dworzec kolejowy jednak po drodze na przystanek marszrutki dowiedzieliśmy się, że bilety na pociąg można kupić w biurze przy ul. Mazmiashvili 5, obok hotelu Alik na starówce. Poszliśmy tam i kupiliśmy bilety. Za miejsce w dwuosobowym przedziale trzeba zapłacić 107 lari ale mając w perspektywie 16-godzinną podróż nie zastanawialiśmy się długo.
Odwiedziliśmy bazar owocowo- warzywny. Różnorodność owoców, warzyw, przypraw, kiszonek i innych towarów przyprawiała o zawrót głowy. Wszystkiego można spróbować, powąchać, ze sprzedającymi można porozmawiać, są zainteresowani turystami, pytają o nasz kraj, mają dużo sympatii dla Polaków.


Owoce derenia w białej miseczce

Gruzińskie snikersy- orzechy włoskie zatopione w syropie z winogron

Stoisko z przyprawami i herbatą








Batumi rozbudowuje się w szybkim tempie. Większość budynków, które w ubiegłym roku były w budowie teraz są już oddane do użytku. Miasto rozkwita, tętni życiem. Można tu znaleźć głośne kluby przy promenadzie i ciche kawiarenki przy uliczkach starego miasta. Każdy znajdzie tu rozrywkę dla siebie.
My jedliśmy przepyszne chaczapuri po 1,5 lari za sztukę, piliśmy piwo po 5 lari za 2,5 litra i jak widać nie są to ceny wygórowane.
Tu kupowaliśmy pyszne chaczapuri





Tina przyjęła nas jak rodzinę. Była niepocieszona, że nasza wizyta u nich jest tak krótka. Chciała wraz z mężem zaprosić nas do restauracji na sobotę ale my już mieliśmy bilety do Erywania.  Batumi jeszcze na pewno odwiedzimy i spotkamy się z naszymi przyjaciółmi.
Cdn.


piątek, 28 listopada 2014

Gruzja, Poti, 1-2 września 2014 r

Po śniadaniu Maka i Karina odwiozły nas na dworzec autobusowy w Kutaisi. Znaleźliśmy naszą marszrutkę i okazało się, że mamy jeszcze godzinę na spacer po bazarze przy dworcu. Zostawiliśmy plecaki w busiku i poszliśmy się rozejrzeć. Czas minął szybko na rozmowach z Gruzinami, którzy pytali nas o życie w Polsce.
Około południa marszrutka ruszyła w trasę. Kierowca jechał z prędkością światła, a my mieliśmy wrażenie, że samochód lada chwila się rozpadnie. Wydawał przy tym dziwne dźwięki, a na zakrętach przeraźliwie piszczał. Po 90 minutach wysiedliśmy na dworcu w Poti i poszliśmy do naszych przyjaciół- Laszy Arciaja i jego żony, którzy mieszkają w pobliżu portu przy ul. Gegidze 20. Lasza jest zięciem Neli i czekał na nas od wczoraj. Jego żona z synami byli na wczasach w Ureki.
O Poti pisałam tu .
Po krótkim odpoczynku poszliśmy do pobliskiej restauracji na obiad. Za duże chaczapuri, pięć chinkali z mięsem, pięć z serem, kebab i herbatę zapłaciliśmy 22,5 lari.

Obiad w restauracji w Poti


 Po obiedzie pojechaliśmy z Laszą do Neli, która zamieszkała z niepełnosprawnym synem w mieszkaniu po swojej mamie. Mama Neli odeszła w kwietniu. Wieczór upłynął na rozmowie, Neli pokazała nam zdjęcia swojej rodziny opowiadając przy tym ciekawe historie. Zaprosiła nas na obiad na drugi dzień. Spacerkiem wróciliśmy do Laszy.
Następnego dnia poszliśmy do Neli na obiad. Po drodze zwiedziliśmy park w środku miasta. Poti jest miastem, w którym park znajduję się w centrum, a wszystkie ulice prowadzą do ronda dookoła parku.
Cerkiew obok parku





Po lewej wejście do parku








W parku

















Widok na cerkiew z parku










Odbiła mi palma?




Neli przygotowała pieczonego kurczaka w sosie z mielonych orzechów włoskich z majonezem oraz mamałygę- gęstą kaszę kukurydzianą.

Neli nakłada mamałygę


 Przy obiedzie dużo opowiadała o swoim życiu, barwnie przedstawiała historie członków swojej rodziny i znajomych.
Powiedziała nam, że niedaleko Poti jest piękny park narodowy, który powinniśmy odwiedzić. Za 4 lari pojechaliśmy tam taksówką. W administracji parku miła pani powiedziała, że za 100 lari możemy wybrać się na dwugodzinną wycieczkę łódką po parku. Uznaliśmy, że to za drogo i poszliśmy na spacer po tym urokliwym miejscu. Park jest położony nad morzem i zachwyca różnorodną roślinnością. Poza tym w ponad 30- stopniowym upale miło było relaksować się w cieniu drzew.

Relaks w parku narodowym




Alejka w parku
















Do Poti wróciliśmy marszrutką za 0,5 lari. Piotrek poszedł na bazar po arbuza, a ja poszłam do Neli.
Zakupiony arbuz trafił najpierw w ręce A. Dumas




 Potem wszyscy delektowaliśmy się cudownie słodkim arbuzem. Późnym popołudniem pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu Laszy. Na kolację poszliśmy do Cafe Nika przy ul. Gegidze 9A. Zamówiliśmy chaczapuri adżarskie, zupę charcza i dwa piwa.Jedzenie było wyśmienite, dobrze przyprawione, a chaczapuri miało dużo sera. Kelnerka Inga powiedziała nam, że domowe jedzenie gotuje u nich jedna z mieszkanek Poti. Za naszą kolację zapłaciliśmy 15 lari.
Pyszne, domowe jedzenie





W Cafe Nika

Wystrój Cafe Nika


Neli i jej zięć Lasza przyjęli nas jak bliską rodzinę i tak też się czuliśmy.
Wieczorem spakowaliśmy się, ponieważ następnego dnia chcieliśmy jechać do Batumi.

Cdn.

niedziela, 12 października 2014

Gruzja, Kutaisi, 31.08. 2014 r

Pobudka o godz. 4:30. Do Warszawy jechaliśmy autobusem o 6:10. Niebo było zaciągnięte chmurami, przez które delikatnie próbowało przedrzeć się słońce. Było dość ciepło jak na koniec sierpnia. Termometr na dworcu autobusowym pokazywał 14,5 stopnia.


Przed dziesiątą dotarliśmy na lotnisko Chopina w Warszawie.

 Samolot mieliśmy o 15:50 więc czekaliśmy siedząc na hali odlotów i obserwowaliśmy ludzi. Czas minął szybko i po odprawie paszportowej mogliśmy już odliczać minuty do odlotu. Wystartowaliśmy planowo, a pilot poinformował nas, że lot potrwa ok. 3 godziny i 5 minut i nie polecimy nad terytorium Ukrainy, a nad Bałkanami i tureckim wybrzeżem Morza Czarnego. W samolocie usiadła przy nas Karina- Gruzinka mieszkająca od 25 lat w Polsce. Ćwierć wieku temu wyszła za mąż za Polak i zamieszkała z mężem w Łodzi. Leciała do rodziny w Gruzji. Podróż upłynęła na rozmowie z Kariną. W Kutaisi wylądowaliśmy o 21:00 czasu gruzińskiego( 19:00 czasu polskiego). Po kontroli paszportowej poszliśmy po bagaże. Piotr pomógł Karinie i razem wyszliśmy z lotniska. Chcieliśmy jechać do Poti ale było już późno i marszrutki w tym kierunku miały być jutro rano, a kierowca taksówki życzył sobie 60 lari za kurs. Wtedy Karina zaproponowała żebyśmy pojechali razem z nią do jej koleżanki w Kutaisi, gdzie możemy przenocować, a na drugi dzień spokojnie jechać do Poti marszrutką. Tak też zrobiliśmy. W drodze z lotniska do Kutaisi kierowca rozmawiał z Kariną po gruzińsku. Miałam wrażenie, że rozmowie towarzyszyły dość duże emocje. W mieście nie potrafił dojechać pod wskazany przez Karinę adres i mimo jej uwag, że powinien skręcić w miejscu, które pokazała, kierowca pojechał dalej. Po chwili jednak zwątpił w swoje racje i postanowił zawrócić. Niestety podczas tego manewru inny samochód próbował cofać, a nasz rozemocjonowany kierowca wjechał na jego tył. Panowie wysiedli i dyskutując o zdarzeniu oglądali swoje samochody. My też postanowiliśmy wysiąść i dojść do domu przyjaciółki Kariny na piechotę. Na szczęście nie było daleko.
Od lewej: ja, Karina i Maka


 Maka mieszka z siostrzenicą Majko, która zagrała dla nas na pianinie.
Ja z Majko


Przyjęła nas bardzo serdecznie. Zjedliśmy kolację, opowiedzieliśmy o sobie i o przygodzie z kierowcą taksówki. Karina dopiero w domu powiedziała nam, że podczas jazdy kierowca miał do niej pretensje o to, że zabrała nas z sobą, bo inaczej może byśmy pojechali do Poti taksówką. Nie wiedział, że byliśmy zdecydowani czekać na lotnisku do rana, bo przejazd marszrutką był niemal 10 razy tańszy niż taksówką.
Tak oto zaczął się nasz pobyt w Gruzji, za którą bardzo tęskniliśmy cały rok.

Cdn.