piątek, 27 lutego 2015

Górski Karabach, Stepanakert, Sushi, Gandzasar 10-11. 09. 2014 r

Z niecierpliwością wypatrywaliśmy granicy z Górskim Karabachem. Malutkie państwo kontrolowane przez miejscowych Ormian i wspierane przez Armenię jest wciąż przedmiotem sporu między Armenią a Azerbejdżanem.
Dżamal zatrzymał się na krótki odpoczynek. Byliśmy blisko granicy.




Po kilkunastu minutach dotarliśmy do granicy. Kontrola paszportów, wiz i można jechać. W sumie to ciekawe doświadczenie kiedy przekracza się granicę państwa, którego nikt nie uznaje za państwo mimo, iż ma demokratycznie wybrane władze, flagę, armię i przedstawicielstwa w wielu krajach.
Powoli krajobraz zaczął się zmieniać. Wciąż otaczały nas góry jednak przybywało zieleni. Było coraz więcej lasów. Czyste powietrze, piękna przyroda i bardzo mało miejscowości to niewątpliwie atut dla podróżników lubiących obcować z dziką naturą. Było pięknie.
Pierwszym miastem, do którego wjechaliśmy było Szuszi( Sushi). Dżamal opowiedział nam historię jak podczas wojny z Azerbejdżanem Azerowie zgromadzili w znajdującej się tu świątyni broń wychodząc z założenia, że świątyni Ormiane nie będą atakować. Świątynia w Szuszi usytuowana jest na wzgórzu, z którego łatwo można było ostrzeliwać położony w dole Stepanakert- obecną stolicę Górskiego Karabachu. Ormianie wpadli na pomysł, jak odzyskać świątynię. Załadowali do samolotu worki z mąką i przelatując nad nią wysypali mąkę na monastyr. Azerowie myśleli, że są atakowani jakąś substancją chemiczną i uciekli, zostawiając broń. Tak oto podstępem zdobyto monastyr bez jego uszkodzenia.

Monastyr Sushi







Z Szuszi pojechaliśmy do Stepanakert. Dżamal miał tu znajomego, u którego zatrzymaliśmy się na noc. Josip jest starszym i bardzo sympatycznym panem. Po krótkim odpoczynku zawiózł nas do centrum miasta na zakupy. Był już wieczór, a miasto tętniło życiem. Stepanakert ma ok. 60 tys. mieszkańców. Jest miastem bardzo czystym i uporządkowanym. Wygląda jak zadbane europejskie miasteczko.



Stepanakert wieczorem


Stepanakert wieczorem

Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do Josipa, który zaprosił nas na kolację. Opowiedział nam o swojej rodzinie, życiu i pasji, którą jest ekologia. Częstował własnej roboty winem i nalewkami oraz przetworami, które sam przygotowuje z warzyw z własnego ogrodu. Taki pozytywnie zakręcony Józek z Karabachu. Kolacja przeciągnęła się do piątej rano. Na koniec Josip dał nam w prezencie butelkę 10- letniego koniaku.

Piotr z Josipem

 Na sen pozostało nam około trzech godzin, bo rano mieliśmy jechać do klasztoru Gandzasar.
O godzinie ósmej rano obudził nas Dżamal. Po szybkim śniadaniu i pożegnaniu z Josipem wyruszyliśmy do Gandzasar. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę  na przedmieściach Stepanakert przy pomniku, który mieszkańcy nazywają "babcia i dziadek". Jest on dla nich symbolem rodziny i szacunku dla starszych.

"Babcia i dziadek"



Jechaliśmy totalnym odludziem. Mogliśmy delektować się widokami dzikich gór.
Po przejechaniu około 60 km dotarliśmy do wioski Vank. Senna, mała miejscowość, przy której na wzgórzu znajduje się klasztor Gandzasar. W miejscowości tej ogrodzenia oklejone są tablicami rejestracyjnymi z samochodów Azerów, którzy uciekli do Azerbejdżanu pozostawiając swój dobytek.






Po krótkim postoju we wsi pojechaliśmy do klasztoru. Po drodze Dżamal opowiedział nam,  że budowę drogi do świątyni sfinansował miejscowy oligarcha. Potem ogłosił, że wszystkie pary, które zdecydują się wziąć ślub w określonym przez niego terminie otrzymają po 3 tysiące dolarów, 3 krowy i inne dobra. Okazało się, że tego dnia ślub brało jednocześnie kilkadziesiąt par. Potem nowożeńcy usłyszeli od niego, że każda para, która w ciągu roku doczeka się potomstwa otrzyma dodatkowo 10 tysięcy dolarów. Podobno przez pierwsze miesiące od ogłoszenia tej informacji odczuwalne było lekkie trzęsienie ziemi, szczególnie po zmroku.

Klasztor Gandzasar





Pocisk w murze klasztoru


Konie mechaniczne i nie tylko

Widok z dziedzińca klasztoru


Cmentarz w pobliżu klasztoru Gandzasar

Klasztor Gandzasar

I tak nadszedł koniec naszego krótkiego pobytu w zadbanym, czysty i pięknym Górskim Karabachu. Wracając do Erywania obiecaliśmy sobie, że jeszcze tu wrócimy i przeznaczymy więcej czasu na poznanie tego kraju.
Zmęczeni wieczorem dotarliśmy do stolicy Armenii i po pożegnaniu się z Dżamalem poszliśmy do mieszkania Leny.
Cdn.

środa, 25 lutego 2015

Armenia, droga do Górskiego Karabachu, Noravank, Tatev 10. 09. 2014 r

Dalsza droga do Górskiego Karabachu prowadziła przez Noravank i Tatew. Krajobraz był dość monotonny, a mianowicie góry, mało zieleni i droga, na której wszystkie pojazdy nas wyprzedzały. Zerknęłam na prędkościomierz i okazało się, że nie przekraczamy 80 km/h. Nasz Dżamal chyba nie lubił szybszej jazdy albo oszczędzał samochód. Przez całą drogę opowiadał nam dowcipy. No cóż, mieliśmy czas na podziwianie krajobrazu.





Zatrzymaliśmy się przy przydrożnych straganach na posiłek. Kebab był nawet całkiem smaczny. Dżamal zakupił wino i ruszyliśmy w dalszą drogę.





Po pewnym czasie skręciliśmy w prawo. Boczna droga wśród czerwonych skał po ok. 10 kilometrach doprowadziła nas do klasztoru Noravank.











Zbudowany w XIII w, odrestaurowany, składa się z dolnego i górnego klasztoru. Czerwony kolor budowli doskonale komponuje się z okolicznymi urwiskami i skałami, które mienią się w słońcu różnymi odcieniami czerwieni.






Do górnego klasztoru prowadzą strome schody





Spędziliśmy w Noravank około godziny i ruszyliśmy do Tatew. Dżamal mówił nam, że tam dopiero czeka nas atrakcja i piękne widoki. I to była prawda. Gdy dojechaliśmy na miejsce ujrzeliśmy kolejkę linową.

Piotr z Dżamalem ida do kolejki linowej

 Jest to najdłuższa kolejka linowa w Europie. Ma 5,7 km i przejazd nią zajmuje 11 min. Wagonik znajduje się nawet 320 m nad ziemią i 2600 m n.p.m. A widoki z kolejki są naprawdę niezapomniane. Kolejka nazywa się Wings of Tatev i działa od października 2010 roku. Bilet kosztuje 4000 AMD i jest ważny w obie strony.

Czekamy z biletami na wagonik

 W wagoniku podczas jazdy słychać nagranie w języku armeńskim, rosyjskim i angielskim o tym, co mijamy, dokąd jedziemy i że pieniądze z biletów są przeznaczone na renowację klasztoru Tatev z IX w.

Ja w wagoniku


Widok z kolejki na bardzo stary monastyr




Monastyr znajduje się nad urwiskiem, a dookoła otaczają go góry. Miejsce robi niesamowite wrażenie. To chyba najpiękniejsza atrakcja w Armenii do tej pory.


















 Droga powrotna kolejką była równie fascynująca. Dżamal czekał na nas i musieliśmy opowiedzieć mu o naszych wrażeniach. Przed nami jeszcze było trochę kilometrów do przejechania i bardzo byliśmy ciekawi Górnego Karabachu.
Cdn.