wtorek, 7 czerwca 2016

Nasza Gruzja, Na początku drogi do Gruzji.


Często powtarzające się pytania naszych gości o powód zamieszkania w Sighnaghi i w ogóle w Gruzji skłonił mnie do opisania jeszcze raz naszej wędrówki do stanu obecnego. Nie będzie to relacja turystów zawierająca namiary na noclegi, podpowiadająca, co warto zobaczyć. Będą to nasze emocje, nasz punkt widzenia, nasze wrażenia z perspektywy lat i doświadczeń, zarówno jako turystów i jednocześnie mieszkańców tego kraju. Niektóre fakty poukładały się w całość, inne straciły na znaczeniu, a jeszcze inne zyskały nowy wymiar.
Posty będą cykliczne, teraźniejszość będzie nawiązywać do przeszłości. Czy uda się przekazać wszystkie uczucia związane z zamieszkaniem w Gruzji? Czas pokaże.
Zatem zaczynajmy!





Bilety na lot do Gruzji kupiliśmy w marcu. Ruszaliśmy 1 czerwca 2013 roku. Plecaki spakowane, kolejna podróż w nieznane, bez rezerwacji noclegów, bez dokładnego planu. Tak po prostu Gruzja i już.

O czwartej rano czasu gruzińskiego wylądowaliśmy w Tbilisi. Ciepła noc skłoniła nas do czekania na pierwszy busik, zwany w Gruzji marszrutką, który odjeżdżał o siódmej. Wyszliśmy na zewnątrz. Było jeszcze ciemno, choć na wschodzie niebo powoli zaczynało się rozjaśniać.

Nagle wokół nas wyrósł tłum taksówkarzy oferujących „tani” transport do centrum Tbilisi. Nauczeni doświadczeniem z poprzednich podroży do Maroka czy Turcji, zdecydowanie odmówiliśmy. Odeszli zrezygnowani, ale co jakieś pół godziny któryś podchodził i ponawiał propozycję. My jednak dotrwaliśmy do siódmej w towarzystwie dwojga innych turystów z Polski.

Spędziliśmy w Gruzji miesiąc. Nocowaliśmy w kwaterach prywatnych, jedliśmy tam, gdzie jedli miejscowi, jeździliśmy transportem publicznym, zdarzyło się korzystać z taksówek oraz stopa.

Podziwialiśmy piękne, gruzińskie krajobrazy, poznawaliśmy ludzi, zarówno mieszkańców, jak i turystów.
Pierwszy dzień planowaliśmy spędzić w Tbilisi i na spokojnie zdecydować dokąd potem ruszymy. Jednak już w marszrutce z lotniska do centrum zmieniliśmy plany i postanowiliśmy jechać razem z poznanymi w samolocie Anią i Jurkiem do Sighnaghi. 

Wysiedliśmy w pobliżu stacji metra Isani i taksówką za 40 lari pojechaliśmy do miasta miłości. Rozglądaliśmy się po drodze, łapaliśmy szybko migające za szybą samochodu krajobrazy. Nie wyróżniały się one niczym szczególnym. Daleko w tle ośnieżone szczyty Kaukazu, a przy drodze pagórki porośnięte nieuporządkowanymi krzakami. Na razie nie była to Gruzja, jaką oglądaliśmy na zdjęciach w internecie.

Kierowca zapytał skąd jesteśmy. Gdy usłyszał, że z Polski, uśmiechnął się od ucha do ucha i głośno powiedział:

- Przyjaciele, byłem w Polsce. W Legnicy, w wojsku. Ładny wasz kraj i ludzie przyjaźni.

- A w innych miejscach Polski byłeś?- zapytał Jurek.

- Tak. W Krakowie, Wrocławiu, Warszawie. Kraków najbardziej mi się podobał.

- Bo Kraków jest piękny. Wszystkim się podoba- powiedziałam.

Potem nastąpiła chwila ciszy, po której kierowca, wciąż prowadząc samochód, sięgnął po telefon i gdzieś zadzwonił. Rozmawiał krótko po gruzińsku więc nic z tej rozmowy nie zrozumieliśmy.

Po godzinie skręciliśmy w prawo i zaczęliśmy wjeżdżać pod górę. Krajobraz nieco się zmienił, zrobiło się ciekawiej. Kiedy wjechaliśmy do miejscowości położonej wysoko na górze ujrzeliśmy po prawej stronie niewielkie góry aż po horyzont, natomiast po lewej w oddali dumnie prężyły swoje ośnieżone grzbiety góry Kaukazu. U ich stóp rozpościerała się dolina Alazani płaska jak stół. A przed doliną wyrosła góra z miasteczkiem na szczycie. Z daleka można było dojrzeć część murów obronnych miasteczka, kolorową fasadę budynków, które przycupnęły przy wąskich uliczkach. 

- To jest Sighnaghi, miasto miłości- powiedział kierowca.

- Jak tu pięknie- westchnęłam.

Soczysta zieleń, kolorowe budynki z koronkowymi, drewnianymi balkonami i ten Kaukaz w tle robiły niesamowite wrażenie.

I tak zauroczeni widokami dojechaliśmy do centrum, gdzie czekali na nas właściciele guesthousu, do którego, jak się później okazało, dzwonił kierowca taksówki. Zaproponowali nam nocleg u siebie za 40 lari za pokój. Trochę potargowaliśmy się i ostatecznie zostaliśmy za 35 lari. Gospodyni poczęstowała nas kieliszkiem białego i czerwonego wina oraz czaczy. Do tego dostaliśmy ser, który był przeraźliwie słony, chleb i konfiturę z derenia. Była też kawa i herbata. Jako bonus otrzymaliśmy zaproszenie na urodziny jednej z córek gospodyni. Dziewczynka kończyła dzisiaj 11 lat.

Zmęczeni nocnym lotem poszliśmy spać. Umówiliśmy się na popołudnie z Anią i Jurkiem na spacer po mieście.

Pierwsze godziny w kraju wina, w Kachetii, która jest kolebką tego trunku, upłynęły na odpoczynku i aklimatyzacji. Pogoda sprzyjała, było słonecznie i upalnie.

Obudziliśmy się po południu i pierwsze kroki skierowaliśmy do restauracji, ponieważ byliśmy bardzo głodni. Zamówiliśmy chinkali, duże pierogi w kształcie sakiewki, wypełnione mięsnym nadzieniem pływającym w rosole. Były pyszne, a może byliśmy zbyt głodni i wydawały się wówczas najlepszym daniem świata? Zjedliśmy słuszną porcję i poczuliśmy przypływ energii.

- Teraz mogę z głodnym porozmawiać- powiedział Piotr pijąc małymi łyczkami zimne, gruzińskie piwo. 

- O tak. To było to, czego potrzebowaliśmy. Chodźmy obejrzeć miasto- zaproponowałam.

Popołudniowe słońce mocno grzało kiedy szliśmy urokliwymi uliczkami miasta. Ciasno posklejane domki, wąskie uliczki, drewniane balkony, upał, wszystko to nadawało miastu swoistego, śródziemnomorskiego klimatu. Tylko morza nie było w pobliżu. Zamiast tego, z placu na górze, rozpościerał się widok na dolinę Alazani, której kres dawał dumny Kaukaz.  Byliśmy na wysokości ponad 700 m. n. p. m. i miasteczka w dolinie wyglądały jak malutkie skupiska klocków rozrzucone na zielonym dywanie. Staliśmy i podziwialiśmy krajobraz wyobrażając sobie, że tu mieszkamy i że jest on udziałem naszej codzienności. W głębi serca zazdrościliśmy mieszkańcom Sighnaghi tak pięknego położenia i tego, że mogą te cuda oglądać każdego dnia. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że my również staniemy się w niedalekiej przyszłości częścią tego miasta, a turyści, których spotkamy będą zazdrościć nam tego, czego my wtedy zazdrościliśmy tutejszym mieszkańcom.

 Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse

I na naszą stronę http://www.petersguesthouse.pl/

Cdn.

2 komentarze:

  1. Z zainteresowaniem przeczytałem i niecierpliwie czekam na cd.Ja do tej pory głównie podróżuję po Bałkanach samochodem i nigdy nie robię żadnych rezerwacji wcześniej.Zatrzymuję się tam gdzie mi się podoba iceny są na moją kieszeń.Czasami zostaję na kilka dni i jadę dalej bez określonego celu.pozdrawiam Janis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Myślę, że to dobry pomysł podróżowanie bez rezerwacji. Czasem jednak warto dzień, czy dwa wcześniej zadzwonić i zapytać o miejsca. Bywa tak, że nie ma wolnych pokoi tam, gdzie chcemy się zatrzymać. My też podróżowaliśmy bez rezerwacji, ale często mieliśmy jakieś namiary na konkretne miejsce.
      Pozdrawiamy
      Celina i Piotr

      Usuń