piątek, 24 czerwca 2016

Nasza Gruzja, Na początku drogi do Gruzji- część III





Obudziłam się rano. Pamiętałam gwiazdy na niebie, które zaglądały do naszego pokoju przez okno. Było cicho, przytulnie i w końcu u siebie. Nie mieliśmy łóżka, spaliśmy na materacu na podłodze, ale i tak cieszyliśmy się ze swojego kącika. Nasz pokój był wykończony, łazienka również. Można było skupić się na dalszej pracy.

Brakowało nam tyko gazu do normalnego życia. W związku z jego brakiem nie mieliśmy też ciepłej wody. To jednak nie było specjalnie uciążliwe, ponieważ zaczęły się upały. Kupiliśmy elektryczny czajnik, aby można było zrobić herbatę czy kawę. Upały stawały się coraz większe i tak naprawdę odczuwaliśmy jedynie brak lodówki. Nie mogliśmy jej jeszcze kupić, bo trzeba było najpierw wykończyć kuchnię.

Roboty remontowe postępowały powoli. Szpachlowanie, malowanie, glazura, terakota, tynki na zewnątrz. Czasami pogoda krzyżowała nam plany. Kilkudniowy upał zakończył się pewnego wieczoru burzą i potężną ulewą. Nasze nieotynkowane ściany przemokły i trzeba było potem czekać z położeniem szpachli, aż wyschną.

- W takim razie skupcie się teraz na kuchni, bo przecież trzeba w końcu ten remont zakończyć- poleciłam robotnikom.

- Musimy w takim razie wynieść materiały z kuchni, aby można było cokolwiek tu robić- zdecydowali i powoli zaczęli wynosić wiadra, kartony, swoje narzędzia, które były wszędzie i płyty OSB przeznaczone na podłogi. 

Zagracili tym wszystkim pomieszczenie przeznaczone na jeden z pokoi dla gości. Kuchnia zrobiła się duża i przestronna. 

- To my dzisiaj poszpachlujemy ściany i przygotujemy je do malowania- zameldowali.

- Dobrze, ale we czterech będziecie szpachlować ściany w jednym pomieszczeniu?- zapytałam zdumiona.

Spojrzeli na mnie maślanymi oczkami i już wiedzieli, że nie przejdzie im numer z jednym pracującym i trzema kibicami.

- A dlaczego nie chcecie położyć tapet?- zapytał jeden z nich.- U nas teraz modne są tapety, takie kolorowe.

- Nie chcemy tapet, bo potem jest problem z ich wymianą, a poza tym te, które widziałam w sklepie nie podobały mi się- odpowiedziałam.

- A, bo to trzeba pojechać do Tbilisi. Tam jest duży wybór i dobra jakość. A tapety są lepsze od farby. Wszyscy kładą tapety.

- Tak, wiem. Gdziekolwiek nie byliśmy, wszędzie widzieliśmy ciemne, wzorzyste tapety, położone niedbale, w niektórych miejscach się odklejały- trochę mnie już wkurzało tłumaczenie tego samego w kółko.

- Bo jak my byśmy położyli, to byłoby super i nic się nie odklei- ciągnął temat jeden z nich.

- Myślę, że teraz powinniście się skupić na tym, żeby szpachla nie odpadła, a temat tapet uważam za zamknięty- zakończyłam.

Dwóch wzięło się do pracy, natomiast pozostałym dwóm poleciłam uporządkować najpierw swoje narzędzia i przygotować kolejne pomieszczenie do szpachlowania. Potem jeden z nich miał się zająć sporządzeniem szalunku do schodów.

Zabrali się do pracy, a my poszliśmy do sąsiadów. Mieli oni kilka pokoi dla turystów i powoli ogarniała ich gorączka zapełnienia tych pokoi gośćmi. Zaoferowałam swoją pomoc, bo przyjeżdża tu dużo ludzi z Polski, więc dla mnie łatwo było przekonać ich do zatrzymania się właśnie u naszych sąsiadów. W ten sposób zyskali sporo turystów, a dla mnie był to swego rodzaju przedsmak tego, co niedługo miało stać się prawie codziennością. Oczywiście sąsiedzi dziękowali, opowiadali gościom o naszej przyjaźni i zapewniali, że zawsze już tak będzie. My traktowaliśmy te słowa z dystansem, ale wierzyliśmy we wspólną pracę i przyjaźń. Nie stanowiliśmy dla nich konkurencji z trzema pokojami dla turystów. Oni mieli zdecydowanie więcej i istnieli jako guesthouse dużo dłużej. Czy nasza przyjaźń przetrwała próbę i jak wygląda teraz? O tym i o przyjaźni w Gruzji jeszcze napiszę, bo nie chcę wyprzedzać faktów.

Traktowaliśmy nasze wspólne plany jako umowę dającą obopólne korzyści. Oni mieli już wypracowaną pozycję, co było korzystne dla nas- świeżaków, a my mogliśmy zyskać wielu gości z Polski, co było korzystne dla nich. 
 
Uzdrowiciel na osiołku- Sighnaghi
Polacy tłumnie odwiedzają Gruzję. Trzy lata temu też byliśmy turystami, którzy przylecieli do Gruzji. Po dwudniowym pobycie w Sighnaghi postanowiliśmy pojechać do Telavi. Plan zakładał krótki pobyt w tym mieście i potem chcieliśmy ruszyć do Shatili. Patrząc na mapę Gruzji, to nie było daleko, a i droga jakaś przez góry przechodziła więc założyliśmy, że skoro na mapie jest żółta droga, to przejazd będzie sprawny.
Rano marszrutką dojechaliśmy do Telavi. Dostaliśmy od gospodarzy w Sighnaghi namiar na nocleg i znowu nasze zdumienie, bo w Telavi czekał już na nas kierowca, który miał nas odtransportować pod otrzymany w Sighnaghi adres. Z powodu upału nie chcieliśmy szukać nic innego i ochoczo wsiedliśmy do taksówki. Dom, w którym zatrzymaliśmy się na dwie noce znajdował się w centrum, a gospodyni była bardzo miła. Wszyscy nasi gospodarze byli mili, choć nie wszyscy podnosili swoją atrakcyjność kieliszkami wina lub czaczy. My chcieliśmy poznać kraj i ludzi i nie zależało nam na wątpliwym poprawianiu nastroju wiecznymi imprezami. Owszem, od czasu do czasu był to fajny przerywnik intensywnego zwiedzania.

Niemal wiekowy platan w Telavi


Wtedy nie zastanawialiśmy się nad tym, że przecież gospodarz, który niemal codziennie serwuje dla swoich gości alkohol, musi mieć stalową wątrobę. Goście się zmieniają, a tacy gospodarze tkwią tam cały czas, zapraszając do wznoszenia toastów. Dzisiaj widzimy, że jest to wielki problem tych ludzi i mimo, że nie upijają się do odcięcia świadomości, to jednak piją regularnie. My cieszyliśmy się z pierwszej gruzińskiej imprezy, bo chcieliśmy poznać tradycje, ludzi, opowiadaliśmy o tym, jak o jednorazowym wydarzeniu, które przez przypadek, jak wtedy myśleliśmy, stało się naszym udziałem. Była biesiada, sporo jedzenia, jeszcze więcej wina i czaczy. A nikt nie pije tu wina małymi łyczkami, delektując się nim. Tu wlewa się w siebie całe kieliszki, a raczej szklaneczki o pojemności około 100 gr. Wino pije się jak wodę, a czaczę- bimber z wytłoczyn winogronowych- pije się bez zapijania. Czasami wino pije się na wyścigi, z podwójnych czarek, z ceramicznych dachówek, z rogów. Wówczas należy pić do dna, aby nie obrazić gospodarza. Ot, taka tradycja!

W Telavi było spokojnie. Nikt nie chciał nam imponować nadmiarem alkoholu. Miasto mało ciekawe i gdyby nie to, że chcieliśmy przez góry dotrzeć do Shatili, to pewnie Telavi zostałoby przez nas pominięte.
Nasza sympatyczna gospodyni zapytała nas o plany i zorganizowała nam na jeden dzień kierowcę, z którym pojechaliśmy zobaczyć monastyr Alaverdi, akademię Ikalto i winnice. Wróciliśmy późnym popołudniem i poszliśmy zobaczyć miasto. Jedna główna ulica, brzydkie budynki, brak knajpek, od kilku lat zamknięty dla turystów zamek w remoncie. Jedyną atrakcją był prawie 1000- letni platan. Ładnie też widać było Kaukaz. Miasto nas rozczarowało. 

Ech, gdybyśmy wiedzieli, że aby dojechać do Shatili, to trzeba się znowu cofać do Tbilisi, nie jechalibyśmy tam dwa dni. Ale i nie poznalibyśmy naszego najlepszego przyjaciela w Gruzji. Jednak o tym w następnej części.


Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse



Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz